Na wstępie muszę zaznaczyć, że powyższa MAMMA MIA nie ma nic wspólnego z Belgią!
Tak jak było w poście wcześniej opiszę troszkę moją
zeszłotygodniową podróż do Brukseli.
Leciałam około dwóch godzin liniami
Wizzair. Miasto wspaniale mnie zaskoczyło, jest takie żywe i różnorodne.
Byliśmy na miejscu raniutko, ale do hotelu dotarliśmy po południu. Kilka godzin
zajęło nam przejście połowy miasta i zorientowanie się, że mapa, którą mieliśmy
jest zupełnie do innego miejsca. Ale za to zwiedziliśmy sporo i porozmawialiśmy
z ludźmi. Szczególnie zauroczyła mnie starsza pani, która po francusku
tłumaczyła nam jak dojść do Rue du Fosse aux Lopus, gdzie mieliśmy nasz hotel.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że nikt z mojej rodziny nie mówi
w tym języku, ale pani najwidoczniej to nie przeszkadzało. Ba, nawet
zaprowadziła nas przez starówkę ochoczo gestykulując.
Może powinnam napisać co
nieco o ludziach... Są bardzo pomocni i mili. W Brukseli w czasie porannym, aż
do południa ciężko znaleźć rdzennego Brukselczyka. Z łatwością jednak można
natknąć się na osoby ciemnoskóre i arabów. Przechadzając się uliczkami słychać
francuskie i holenderskie okrzyki, a gdzieniegdzie na ścianach budynków widać
śliczne rysunki (poniżej wstawiam zdjęcie). Coś co bardzo mnie się spodobało
jest metro. Długie, wijące się, znane z licznych performersów i umożliwiające
swobodne poruszanie się po mieście. Jak mam być szczera "pachnie" tu
troszkę latami 60', ale tego na pewno brakuje nam w Polsce.
Muszę się do czegoś przyznać. Aż wstyd.
Przez cały mój pobyt tam nie zjadłam słynnej czekolady belgijskiej. Nie mogę
uwierzyć, że zabrakło mi czasu na spróbowanie mojej ukochanej czekolady. Nic jednak straconego, nadrobiłam to po powrocie!
Mówi się, że Bruksela jest miastem
komiksów. Są one niemniej słynne niż tamtejsze czekoladki, koronki czy piwo.
Możemy je podziwiać wszędzie: w muzeum, kioskach, czy chociażby na murach
domów, jak wspominałam wyżej. Ów historyjki obrazkowe zwane bande-dessinée, stały
się niemal plenerową dziedziną sztuki. W biurach informacji turystycznej można
bez problemu znaleźć „komiksowy przewodnik”, w którym zaznaczone są miejsca
ożywione komiksowymi malowidłami. Nawet belgijskie władze zachęcają swych
mieszkańców do zdobienia zaniedbanych ścian kolorowymi historyjkami
przedstawiającymi znane komiksowe postacie. Takich dzieł jest w Brukseli ok. 50,
najwięcej w centrum belgijskiej stolicy. Komiksowe murale to projekt Belgijskiego
Centrum Komiksu, które przy współpracy z władzami miasta
zachęciło artystów do urozmaicenia w ten sposób przestrzeni miejskiej. Miały
one przypominać zarówno mieszkańcom Brukseli, jak i gościom przybywającym
do belgijskiej stolicy o tym, jak wielu znanych twórców komiksów z niej
pochodzi lub jest w jakiś inny sposób związana jest właśnie z Brukselą.
Większość obrazów z komiksowego szlaku stworzona została przez artystów z grupy Art Mural.
Nie będę rozpisywać się za długo o
zabytkach, post i tak wyszedł bardzo długi. Chciałam opisać coś, czego nie
znajdzie się w zwykłym przewodniku. Zachęcam do odwiedzenia takich miejsc jak
Wielki Plac (widziałam tam pana przebranego w suknie ślubną i panią z bielizną
na głowie, ale jak mniemam było to coś w rodzaju wieczoru kawalerskiego),
Atomium, Katedra św Michała
i św Guduli na
wzgórzu Treurenberg. (znajdują się tu przepiękne XVI-wieczne witraże)
i Parlamentarium (przewodniki ze słuchawkami dla leniwych) .Warto również zobaczyć sławnego
Manneken Pisa, który jest symbolem Brukseli (nic innego jak siusiający chłopiec
w fontannie). Jest tam również siusiająca dziewczynka i o ile dobrze pamiętam
siusiający piesek. Brukselczycy mają zdecydowanie duże poczucie humoru. Nie zapominajmy również o słynnym podniebnym obiedzie, parku miniatur i targach staroci!
Jedyne co oszpecało miasto to bałagan i lekko mówiąc syf. Torebki, papierosy butelki na ulicach na porządku dziennym. Mimo wszystko wspaniałe miejsce, przypomina Paryż i może ma coś w sobie z Holandii.
Zapomniałam, MAMMA MIA! Chodziło mi o musical w teatrze Roma, na który wybrałam się z mamą kilka dni temu. Wspaniały, polecam szczególnie miłośniczką męskich kaloryferów. Własnie sobie przypomniałam jak pewna pani, która siedziała za nami opowiadała, że przez te widoczki musiała się złapać męża. Serdecznie mnie to wtedy rozbawiło.
To chyba tyle, miłego dnia wszystkim! :)